Jesienny wiersz poczęty jest z szarości
Na brudnej pelerynie zwiędłych liści.
Jesienny wiersz przemarzły jest do kości,
Rozterki pełen, skruchy, nienawiści.
Toruje swe linijki pikselami,
Nie wierzy w jutro, lubi deszcz i próżnię.
Pociesza się, jak pajac ów, nad nami,
A potem płacze w kącie aż do późna.
Jesienny wiersz odbija się w zwierciadle
Czarnego oka wrony na chodniku.
Mocuje się też w moim prześcieradle,
I dzień za dniem jest przy mnie i nie znika.
Zamieszkał też, jak ja, w pięćdziesiąt cztery,
Pozostał niewidzialnym lokatorem.
Wałęsa się po piętrach nocnej Hery.
Jest blady, spięty, zły, psychicznie chory.
Lecz, da Bóg, wichry zimy nadchodzącej
Zawieją wokół biało i radośnie,
I umrze on, jak dziad na mrozie śpiący.
Spowity w ciepłe sny o młodej wiośnie.
w dniu ciężkim i niezmiernie szczęśliwym
w równoległym świecie, gdzie Ty wciąż jesteś przy mnie
o sztucznej inteligencji to bzdura